Do tej pory myślałam, że ogarnęłam już obsługę parkometrów miejskich.
Jak być może wiecie, każdy z nich jest inny, w zależności od miasta i ulicy, na której stoją.
Najtrudniejszy do tej był dla mnie parking na lotnisku im. Lecha Wałęsy, choć akurat nie z powodu parkometru czy raczej kasy, tylko przez zagmatwane wjazdy, wyjazdy, oznakowanie.
Gdy niedawno odbierałam męża, kołowałam po nim niczym lądujący samolot, szukając odpowiedniego wjazdu na
parking krótkoterminowy a nie na
kiss & fly.
O wczorajszej mojej przygodzie muszę wam napisać, choć z pewnością nie uwierzycie, że to mogło się zdarzyć. Chyba, że macie w sobie gen detektywa i zaciekawicie się pewną tajemnicą...
Wczoraj byłam po raz pierwszy w życiu w nowoczesnych wieżowcach Oliva Gate. Zaparkowałam grzecznie na parkingu, pobierając przy wjeździe bilet. Zapoznawszy się z informacją na nim, a zwłaszcza z taryfą za parkowanie i karą za zgubienie, schowałam go w bezpiecznym miejscu. Po mniej więcej godzinie, chcę opuścić teren, więc udaję się do kasy parkingowej, która usytuowana jest przy jednym z budynków. No i się zaczyna. Na nieszczęście nie było nikogo przede mną, kto by opłacał bilet, bo bym go z ukrycia poobserwowała ( nauka przez obserwację jest bezcenna). Zatem podchodzę, czytam instrukcję, ale nie za bardzo jest co czytać, bo sprawa uproszczona, czyli rysunki. Jednak uproszczona nie dla wszystkich. Blondynka zawsze znajdzie jakiś znak zapytania.
Nauczona doświadczeniem na przykład z lotnika, gdzie do kasa " zjada" bilet, a po opłaceniu go " wypluwa" ( tak też jest w galeriach handlowych), umieszczam kartonik w miejscu, jak mi się wydaje, właściwym. W porządku, zeskanowało informację, uiszczam opłatę. Czytam na wyświetlaczu, że w ciągu 10 minut muszę opuścić parking. Chcę już wziąć mój bilet i odejść, a tu go maszyna wciąga i nie oddaje. Czekam, ale nic. Podchodzi dwóch panów w garniturach z aktówkami. Pytam żartem, czy parkometr " pożera bilety"? Jeden z nich odpowiada ze śmiechem, że tak. No dobra, skoro "pożera", to znaczy, że ok. Tylko jak wyjadę? Czy ten "pożeracz" zeskanował moje tęczówki? Lub linie papilarne? Skąd szlaban będzie wiedział, że zapłaciłam za parking- myślę sobie. Jednak nowoczesne rozwiązania są tak różne, że mogą niejednego zaskoczyć.
Odnalazłam moje auto, ruszam. Podjeżdżam do barierki i nic. Czekam, może trzeba się gdzieś uśmiechnąć. Nic. Na urządzeniu jak byk jest napis" Zeskanuj bilet". No jak zeskanuj, kiedy maszyna mi go pożarła? Zostawiam włączone auto i biegnę do ochroniarza, który akurat spaceruje obok wyjazdu. Mówię o mojej sytuacji, ale on mi nie wierzy. Co gorsza, twierdzi, że to niemożliwe, bo bilet się tylko skanuje, a nie wkłada do urządzenia. No, ale ja go włożyłam i mi maszyna pożarła- próbuję pana przekonać. Zdaję jednak sobie sprawę, że moja historia jest niewiarygodna. Ochroniarz rozmawia przez krótkfalówkę z szefem.
- Ty słyszałeś, żeby kasa pożerała bilety? - śmiech. Myślę sobie, że przecież nie pożarła go dosłownie, to tylko taka metafora, ale widać pan jej nie zrozumiał.
- Proszę pani, to niemożliwe- odpowiada po zakończonej rozmowie ochroniarz.
- Możliwe, bo tak się stało- odpowiadam poirytowana. Dziesięć minut zaraz minie, a ja stoję tu i usiłuję wyjaśnić jakiś absurd.
- To proszę iść tam ( wskazuje budynek ) do kierownika i z nim wyjaśnić- odsyła mnie ochroniarz.
Idę. Poproszę o przejrzenie monitoringu. Przecież zapłaciłam, jeśli jest kamera, wszystko się wyjaśni.
Kierownik parkingu, człowiek dość młody, już był przygotowany i powitał mnie z równie dziwnym uśmieszkiem, co ochroniarz pożegnał.
- Proszę pani, nikomu się jeszcze to nie zdarzyło, żeby kasa "pożarła" bilet.
- Więc jestem tę pierwszą osobą- odpowiadam.
- Nie, to niemożliwe. Bilet się tylko skanuje.
Udajemy się do owej kasy, obok Starbucksa.
Kierownik parkingu organoleptycznie bada maszynę. Nigdzie żadnego otworu. Badam i ja. No nie ma. Ale jest guma, uszczelka, może to ona wciągnęła.
Kierownik woła innego ochroniarza, żeby przyniósł mu klucze. Otworzymy urządzenie. Jeśli bilet będzie, sprawa załatwiona. Zgadzam się, choć wolałabym monitornig. Czas leci, moje dziesięć minut do wyjazdu diabli wzięli. Podchodzą panowie w garniturach i uiszczają opłatę. Tym razem ich obserwuję. Nikt nie wkłada biletu w to miejsce, co ja...Podkładają do skanera i chowają do kieszeni.
Czuję się jak kretynka. Stoję i czekam na klucze, żeby udowodnić, że maszyna wciągnęła mój bilet, który włożyłam nie tam, gdzie trzeba. Kierownik parkingu mi nie wierzy, bo jak w tę historię uwierzyć? To chyba trzeba być Blondynką z krwi i kości, w dodatku po czterdziestce, żeby tak się zachować. Nie widziałam kobiet przy parkingowej kasie, tylko eleganckich panów w garniturach. Hmm, to daje do myślenia...
Wreszcie są klucze. Kierownik parkingu otwiera urządzenie... I co? Mojego biletu nie ma! W miejscu, gdzie jest skaner i uszczelka -pusto, w metalowym pudle również.
- To gdzie się podział ten bilet?- pytam.
- Też chciałbym to wiedzieć- odpowiada kierownik parkingu.
- Zostaje panu monitoring- jestem zaskoczona i zła. - Albo zapłacę ponownie to 4 zł i proszę mnie wypuścić, muszę jechać po dzieci.
- Niech już pani nie płaci, wezmę to na siebie- powiedział szarmancko kierownik parkingu.
- Ale co pan weźmie na siebie? Ja już zapłaciłam za parking, tylko maszyna pożarła mi bilet-odpowiadam wkurzona.
Być może zdążyła go już strawić- myślę, ale nie mówię, bo to by nie pomogło.
- Niech pani idzie po auto- zlitował się kierownik parkingu.
Daleko nie musiałam iść, bo stanęłam na kopercie tuż przed szlabanem.
Wsiadłam, ruszam, Kierownik podkłada swoją kartę do czytnika. Barierka się podnosi, ja dziękuję i wyjeżdżam z parkingu Oliwa Gate w poczuciu nie tylko klęski, ale i ciekawości, co się stało z tym biletem? Można by napisać o tym długą opowieść.