środa, 5 kwietnia 2017

Blondynka na parkingu Oliva Gate


Do tej pory myślałam, że ogarnęłam już obsługę parkometrów miejskich.


 Jak być może wiecie, każdy z nich jest inny, w zależności od miasta i ulicy, na której stoją.
Najtrudniejszy  do tej był dla mnie parking na lotnisku im. Lecha Wałęsy, choć akurat nie z powodu parkometru czy raczej kasy, tylko przez zagmatwane wjazdy, wyjazdy, oznakowanie.
Gdy niedawno odbierałam męża, kołowałam po nim niczym lądujący samolot, szukając odpowiedniego wjazdu na parking  krótkoterminowy a nie na  kiss & fly.

O wczorajszej mojej przygodzie muszę wam napisać, choć z pewnością nie uwierzycie, że to mogło się zdarzyć. Chyba, że macie w sobie gen detektywa i zaciekawicie się pewną tajemnicą...



 Wczoraj byłam po raz pierwszy w życiu w nowoczesnych wieżowcach Oliva Gate. Zaparkowałam grzecznie na parkingu, pobierając przy wjeździe bilet. Zapoznawszy się z informacją na nim, a zwłaszcza z taryfą za parkowanie i karą za zgubienie, schowałam go w bezpiecznym miejscu. Po mniej więcej godzinie, chcę opuścić teren, więc udaję się do kasy parkingowej, która usytuowana jest przy jednym z budynków. No i się zaczyna. Na nieszczęście  nie było nikogo przede mną, kto by opłacał bilet, bo bym go z ukrycia poobserwowała ( nauka przez obserwację jest bezcenna). Zatem podchodzę, czytam instrukcję, ale nie za bardzo jest co czytać, bo sprawa uproszczona, czyli rysunki. Jednak uproszczona nie dla wszystkich. Blondynka zawsze znajdzie jakiś znak zapytania.
Nauczona doświadczeniem na przykład z lotnika, gdzie do kasa " zjada" bilet, a po opłaceniu go " wypluwa" ( tak też jest w galeriach handlowych), umieszczam kartonik w miejscu, jak mi się wydaje, właściwym. W porządku, zeskanowało informację, uiszczam opłatę. Czytam na wyświetlaczu, że w ciągu 10 minut muszę opuścić parking. Chcę już wziąć mój bilet i odejść, a tu go maszyna wciąga i nie oddaje. Czekam, ale nic. Podchodzi dwóch panów w garniturach z aktówkami. Pytam żartem, czy parkometr " pożera bilety"? Jeden z nich odpowiada ze śmiechem, że tak. No dobra, skoro "pożera", to znaczy, że ok. Tylko jak wyjadę? Czy ten "pożeracz" zeskanował moje tęczówki? Lub linie papilarne? Skąd szlaban będzie wiedział, że zapłaciłam za parking- myślę sobie. Jednak nowoczesne rozwiązania są tak różne, że mogą niejednego zaskoczyć.


Odnalazłam moje auto, ruszam. Podjeżdżam do barierki i nic. Czekam, może trzeba się gdzieś uśmiechnąć. Nic. Na urządzeniu jak byk jest  napis" Zeskanuj bilet". No jak zeskanuj, kiedy maszyna mi go pożarła? Zostawiam włączone auto i biegnę do ochroniarza, który akurat spaceruje obok wyjazdu. Mówię o mojej sytuacji, ale on mi nie wierzy. Co gorsza, twierdzi, że to niemożliwe, bo bilet się tylko skanuje, a nie wkłada do urządzenia. No, ale ja go włożyłam i mi maszyna pożarła- próbuję pana przekonać.  Zdaję jednak sobie sprawę, że moja historia jest niewiarygodna. Ochroniarz rozmawia przez krótkfalówkę z szefem.
- Ty słyszałeś, żeby kasa pożerała bilety? - śmiech. Myślę sobie, że przecież nie pożarła go dosłownie, to tylko taka metafora, ale widać pan jej nie zrozumiał.
- Proszę pani, to niemożliwe- odpowiada po zakończonej rozmowie ochroniarz.
- Możliwe, bo tak się stało- odpowiadam poirytowana. Dziesięć minut zaraz minie, a ja stoję tu i usiłuję wyjaśnić jakiś absurd.
- To proszę iść tam ( wskazuje budynek ) do kierownika i z nim wyjaśnić- odsyła mnie ochroniarz.
Idę. Poproszę o przejrzenie monitoringu. Przecież zapłaciłam, jeśli jest kamera, wszystko się wyjaśni.
Kierownik parkingu, człowiek dość młody, już był przygotowany i powitał mnie z równie dziwnym uśmieszkiem, co ochroniarz pożegnał.
- Proszę pani, nikomu się jeszcze to nie zdarzyło, żeby kasa "pożarła" bilet.
- Więc jestem tę pierwszą osobą- odpowiadam.
- Nie, to niemożliwe. Bilet się tylko skanuje.

Udajemy się do owej kasy, obok Starbucksa.
Kierownik parkingu organoleptycznie  bada maszynę. Nigdzie żadnego otworu. Badam i ja. No nie ma. Ale jest guma, uszczelka, może to ona wciągnęła.

Kierownik woła innego ochroniarza, żeby przyniósł mu klucze. Otworzymy urządzenie. Jeśli bilet będzie, sprawa załatwiona. Zgadzam się, choć wolałabym monitornig. Czas leci, moje dziesięć minut do wyjazdu diabli wzięli. Podchodzą panowie w garniturach i uiszczają opłatę. Tym razem ich obserwuję. Nikt nie wkłada biletu w to miejsce, co ja...Podkładają do skanera i chowają do kieszeni.

Czuję się jak kretynka. Stoję i czekam na klucze, żeby udowodnić, że maszyna wciągnęła mój bilet, który włożyłam nie tam, gdzie trzeba. Kierownik parkingu mi nie wierzy, bo jak w tę historię uwierzyć? To chyba trzeba być Blondynką z krwi i kości, w dodatku po czterdziestce, żeby tak się zachować. Nie widziałam kobiet przy parkingowej kasie, tylko eleganckich panów w garniturach. Hmm, to daje do myślenia...

Wreszcie są klucze. Kierownik parkingu otwiera urządzenie... I co? Mojego biletu nie ma! W miejscu, gdzie jest skaner i uszczelka -pusto, w metalowym pudle również.
- To gdzie się podział ten bilet?- pytam.
- Też chciałbym to wiedzieć- odpowiada kierownik parkingu.
- Zostaje panu monitoring- jestem zaskoczona i zła. - Albo zapłacę ponownie to 4 zł i proszę mnie wypuścić, muszę jechać po dzieci.
- Niech już pani nie płaci, wezmę to na siebie- powiedział szarmancko kierownik parkingu.
- Ale co pan weźmie na siebie? Ja już zapłaciłam za parking, tylko maszyna pożarła mi bilet-odpowiadam wkurzona.
Być może zdążyła go już strawić- myślę, ale nie mówię, bo to by nie pomogło.
- Niech pani idzie po auto- zlitował się kierownik parkingu.


Daleko nie musiałam iść, bo stanęłam na kopercie tuż przed szlabanem.
Wsiadłam, ruszam, Kierownik podkłada swoją kartę do czytnika. Barierka się podnosi, ja dziękuję i wyjeżdżam z parkingu Oliwa Gate w poczuciu nie tylko klęski, ale i ciekawości, co się stało z tym biletem? Można by napisać o tym długą opowieść.

22 komentarze:

  1. Złośliwość rzeczy martwych! Tak to się nazywa :) Powodzenia następnym razem!

    OdpowiedzUsuń
  2. Ale to nie bajka?( tym razem dla dorosłych?):). Nie wiem czy odważę się wybrać autem do Oliva Gate. Jakby co to wiem, że muszę pilnować biletu. ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Hahaha! Nawet nie wiesz, jak mnie rozbawiłaś, gdy to przeczytałam. Masz cudowny dystans do siebie i świetnie opowiadasz, bardzo mi się to podoba :) Powiem Ci, że ja też kiedyś w (Krakowie chyba) miałam taką akcję. Kupiliśmy bilet i maszyna nam go zeżarła, a my jak te tępaki staliśmy i się zastanawialiśmy jak to będzie. Potem kupiliśmy drugi, bo już nie chcieliśmy tracić czasu, ale tym razem maszyna już go nie wciągnęła :D W czeskiej Pradze natomiast w metrze próbowaliśmy skasować bilet.... jak się okazało złą stroną :D :D :D Gdy ludzie nas w Czechach mijali musieli mieć niezły ubaw ;) Bo my mieliśmy z siebie naprawdę wyjątkowy, aż do łez! :D Nie mogliśmy przestać się śmiać przez kilka minut stojąc przy kasowniku! ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To zabawne historie, fajnie się je potem wspomina...

      Usuń
    2. To zabawne historie, fajnie się je potem wspomina...

      Usuń
    3. :D Dokładnie, my w Czechach skasowaliśmy zamiast biletu do metra to bilet z parkingu ;) Na parkingu też były przygody, ale masz rację - fajnie się to wspomina i do tego wraca :)

      Usuń
  4. Dosłownie zeżarło - bez jednego okruszka!

    OdpowiedzUsuń
  5. A jesteś pewna, że to nie było jakieś magiczne urządzenie z Harrego Pottera?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O tym nie pomyślałam...a to może właśnie rozwiązanie tej zagadki...😉

      Usuń
    2. O tym nie pomyślałam...a to może właśnie rozwiązanie tej zagadki...😉

      Usuń
  6. Czytałam twoją opowieść jak dobrą książkę ,liczyłam na inne zakończenie ale też jestem ciekawa co stało się z biletem 🤔😅

    OdpowiedzUsuń
  7. Hehe no dlatego min.ja nie zamierzam robić prawka :D

    OdpowiedzUsuń
  8. O kurcze, teraz będę się zastanawiać co faktycznie stało się z tym biletem, przecież nie mógł sobie zwyczajnie wyparować, węszę tu paranormalny spisek, jakaś rzeczywistość równoległa. ;) W końcu nie od dziś wiadomo, że pewne przedmioty znikają, jak choćby skarpetki podczas prania. :) Pozdrawiam ciepło. :)
    Bookendorfina

    OdpowiedzUsuń
  9. Nie znoszę tej wpychającej się wszędzie techniki, która "ułatwia życie".

    "Niech już pani nie płaci, wezmę to na siebie" - no ładnie, przyznam, że gość mnie tu zaskoczył, na plus oczywiście :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Po pierwsze: nie pokręciłaś coś z rysunkami, bo jesteś blondynką, ale po prostu ludzie inteligentni widzą więcej możliwości interpretacji owych rysunków i mają więcej pytań! Przynajmniej tak jest u mnie ;-D

    Po drugie: są ludzie, przy których maszyny głupieją i robią dziwne rzeczy. To co mi potrafi "się zrobić" z komputerem wprawia w osłupienie informatyków, którzy twierdzą, że, oczywiście!- tak się nie da, to niemożliwe, nikt, nigdy, no ale przecież tu jest protokół! Tak więc nie jesteś sama!

    OdpowiedzUsuń
  11. Cóż to za zagadka. Gdzie włożyłaś ten bilecik? ;) W miejsce na kartę? A może go po prostu zwiało? Ja wychodzę z założenia, że jak oczekuję, że się coś zdarzy złego, to napewno się zdarzy, dlatego wolę od razu zakładać pozytywny scenariusz. Mnie maszyny nigdy nie przerażały, bo są zawsze opisane, intuicyjnie rozplanowane, co najwyżej trzeba chwilę dłużej się zastanowić. Ale jestem brunetką, więc mi nic płazem nie ujdzie. A panowie na moje lamenty popukali by się w głowę i kazali zapłacić bilecik całodniowy. ;)

    OdpowiedzUsuń
  12. Dzisiejszego wieczoru zamiast książki przeczytała Twoją przygodę i to był dobry wybór, ciekawie i zabawnie ;-)

    OdpowiedzUsuń
  13. Podoba mi się ten tekst kierownika... "wezmę to na siebie"! :) Są jeszcze ludzie na tym świecie!

    OdpowiedzUsuń
  14. Uśmiałam się czytając tą historię, chociaż wiem, że Tobie pewnie nie było wtedy do śmiechu. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  15. O matko! Nie przejmuj się, przynajmniej bedzie co opowiadać dla potomnych:)

    OdpowiedzUsuń