piątek, 31 marca 2017

Słuchowiska z Bajkowiska

Każde dziecko lubi bajki, to oczywistość, o której nie trzeba nikogo przekonywać. Przebogaty repertuar telewizyjny nie zawsze jednak jest odpowiedni dla naszych pociech. Posiadanie kilku kanałów z bajkami nie zapewni dzieciom odpowiedniej dawki pożytecznej i edukacyjnej treści.


Coraz większą popularnością ostatnio cieszą się różne kanały na You Tube. Niedawno, poszukując czegoś dla swoich dzieci, natrafiłam na jeden portal, który mogę z czystym sumieniem polecić  moim i waszym dzieciom. Być może już też go znacie, nazywa się Bajkowisko.
Kiedy trafiłam na ten portal po raz pierwszy, byłam pod wrażeniem, które rosło wraz z poznawaniem  kolejnych słuchowisk.

Pamiętam, że gdy byłam małą dziewczynką, w czasach głębokiego PRL-u, słuchowiska były na kasetach magnetofonowych lub leciały w Pierwszym Programie Polskiego Radia, na dobranoc.  Uwielbiałam je. Do dziś pamiętam jedno z nich, o Leśnej cukierence, do której zapraszał żuczek Ignacy. Recytowałam treść razem z bohaterami bajki.
        
Myślałam, że słuchowisko jest formą już nieco zapomnianą w czasach zamiłowania do ruchomego obrazu, jednak zdaje się, że byłam w błędzie. Bajkowisko najwyraźniej nawiązuje do najlepszych tradycji tworzenia słuchowisk. Moje dzieci od razu polubiły przygody sympatycznego smoka, Alberta, które dziś wam nieco przybliżę.




Pierwsza część Przygód smoka Alberta autorstwa Jacka Kozłowskiego nosi tytuł Smocza łuska. Zaprasza słuchacza do świata małej dziewczynki o blond włosach, Hani. Wychowują ją dziadkowie.  Któregoś wieczoru babcia powiedziała jej, że w  miasteczku, w którym mieszkają, znana jest legenda o sprytnym szewcu, Jankielu Zelówce, który przed wiekami otruł złego smoka, ratując dzięki temu mieszkańców wioski. Do dziś pamiątką tej historii jest Samotny Szczyt góry, którą podobno zamieszkiwał ów smok. Hania widzi szczyt z okna swojego pokoju. Dziewczynka jest zafascynowana tą legendą. Dziadek wystrugał jej drewniany miecz. Został on jednak połamany przez jednego z podwórkowych chuliganów. Dziewczynka nie chce się przyznać do tego, że jest jej przykro.  Chce pokazać chłopakom z podwórka, że jest odważna i nie płacze. Marzy o tym, aby zostać rycerzem.  Rozmawia na ten temat z dziadkiem, jednak on  nie zna kodeksu rycerskiego. Domyśla się,  że trzeba dokonać odważnych czynów. 

Hania, aby udowodnić swoja odwagę, postanawia wdrapać się na Samotny Szczyt. Jednak  pierwsza próba nie powiodła się. Dziewczynka przestraszyła się nadciągającej burzy i zawróciła.
 Pewnej nocy razem z kolegą, Mufinem, który twierdzi, że  właśnie zobaczył smoka, wybiera się na eskapadę. Chłopak o rudej grzywie widział smoka wchodzącego do domu rejenta. Dzieci, usiłując zajrzeć przez okno w kamienicy do mieszkania urzędnika, odkrywają  pewną tajemnicę. Na ścianie w pokoju rejenta wiszą stroje smoków. Czyżby zatem prawdziwy smok nie istniał? Czy to tylko przebranie rejenta i jego gości potrzebne do gry w karty?

Hania postanawia rozwikłać zagadkę i ponownie wyprawić się na Samotny Szczyt. Gdy wraz z kameleonem, Strusikiem, dociera do jaskini, gubi swojego towarzysza w ciemnym korytarzu. Przestraszył się on bowiem skalnego szczura i uciekł z rąk dziewczynki.  Hania poszukując towarzysza, błądzi po jaskini. W końcu natrafia na umeblowaną pieczarę... Kto ją zamieszkuje? Przekonajcie się sami... Uchylę  tylko rąbka tajemnicy, że był okropnym bałaganiarzem, a to spotkanie odmieniło los dziewczynki.

Słuchowisko wykonane profesjonalnie. Ładne ilustracje towarzyszące treści i znakomita interpretacja głosowa lektora, Włodzimierza Pressa, to zdecydowane atuty. Treść bajki porusza problematykę relacji rodzinnych i  koleżeńskich. Mówi o wartościach, jakimi jest odwaga i  męstwo, nawiązuje do tradycji kodeksu rycerskiego. Pokazuje też ludzkie przywary, czyniąc opowieść bardziej rzeczywistą.
Można jej nie tylko posłuchać, ale i obejrzeć na YT. Całość składa się z czterech części.
Jest to dobra alternatywa dla codziennej porcji bajek przed snem.






tytuł: Przygody Smoka Alberta. Łuska smoka.
autor tekstu: Jacek Kozłowski
lektor: Włodzimierz Press
czas: 48 min.











sobota, 25 marca 2017

Wystawa klocków Lego


Niedawno zabrałam synów do Metropolii, aby zobaczyć wystawę klocków Lego.

Choć nie lubię galerii handlowych i tłoku, chciałam poznać największe wydarzenie roku dla dzieci  ( jak głosi reklama).
Muszę przyznać, że wystawa  zrobiła ogromne wrażenie zarówno na moich dzieciach jak i na mnie.








Ta ilość eksponatów wykonanych z malutkich klocków!  Nigdy nie sądziłam, że można tyle zbudować. Wystawa jest podzielona na dwie sale. W pierwszej z nich znajdują się eksponaty. Ich tematyka jest różnorodna. Od wiosek indiańskich, przez średniowieczne zamki,po pałac w Wersalu.



Jest  także lekcja historii-   powstanie warszawskie, a nawet czasy PRLu i stanu wojennego.

Nie zabrakło również konstrukcji dla miłośników Star Wars, pojazdów specjalnych, czy zainteresowanych anatomią człowieka. Jednak największą atrakcją są postaci sportowców, między innymi Lewandowskiego i Gortata oraz ogromy samolot United State of America. W osobnym pokoiku można obejrzeć tematyczny film.

                     


Obejrzenie wystawy zajmuje ok godziny. Potem przechodzi się do drugiej sali- raju dla wszystkich młodych konstruktorów z kloców Lego. Można samemu zbudować dowolną konstrukcję i się nią pobawić. A jest gdzie, bo stanowisk do zabawy jest kilka. Nawet nie wiadomo, kiedy upłynęła druga godzina. Moi synowie oczywiście nie chcieli stamtąd wyjść, tymbardziej, że droga do wyjścia prowadzi przez sklep pełen klocków.



Gdy byłam małą dziewczynką o klockach Lego mogłam tylko pomarzyć.
Dobrze, że moje dzieci mogą te marzenia zupelnie normalnie zrealizować.

Wystawę polecam.
Jest to bardzo atrakcyjna i wartościowa forma wspólnego spędzenia czasu.
 Jednak odradzam wizytę w weekendy, gdyż jest mnóstwo ludzi, kolejka do kasy ( bilety można tez nabyć online). Wystawa czynna do 14 maja.
bilety 18-22 zł, szatnia 2 zł od kurtki
Gdańsk Galeria Metropolia


To nie jest post sponsorowany.

sobota, 18 marca 2017

BLONDYNKA i chleb dla łabędzi...

 Nadchodzi wiosna. Coraz ładniejsza pogoda sprzyja spacerom nad morzem. 



Mieszkam blisko plaży, więc co weekend widzę zmierzających w tę stronę ludzi. Nie ma w tym nic wyjątkowego, sama też czasem zrobię sobie  przerwę, aby pobiegać lub pochodzić z kijkami. Właśnie ostatnio, gdy widziałam, jak ludzie dokarmiają, wyciągniętymi z reklamówki kawałkami chleba, nadmorskie ptactwo, między innymi łabędzie ( czego nie powinno się robić pieczywem!), przypomniałam sobie jedną historyjkę sprzed lat.



Będąc młodą studentką filologii polskiej, która sumiennie czyta sto książek rocznie, nie miałam czasu na studenckie imprezy. Jednak razu pewnego na III roku studiów, nie wytrzymałam „ciśnienia” i podczas uczenia się do zimowej sesji, ruszyłam z koleżanką na dyskotekę. W oczach skakały mi literki Zamka kaniowskiego, więc czas było na zmianę. Impreza w klubie studenckim Ygrek była niezwykle udana! Wprawdzie od rąbanek techno niemal straciłam słuch, ale za to poznałam studenta nawigacji Akademii Morskiej, Kubę. Był wysoki i przystojny, jak to mundurowy, i równie zakręcony jak ja…a może tylko oszołomiony tym hałasem.  Z tej znajomości nie wynikło nic szczególnego. Jeśli czekacie na love story to sorry, nie tym razem. Jednak zaistniała jedna zabawna sytuacja, związana z Kubą i łabędziami.

Jakiś czas później wybrałam się koleżanką z pokoju na koncert Michała Bajora, który zawitał do Teatru Muzycznego w Gdyni. Po koncercie, tłoczeniu się w szatni i przepychaniu przez tłum po autograf, poczułyśmy się bardzo głodne. A że godzina była późna i sklepy pozamykane ( oprócz monopolowych), wpadłam na pomysł, żeby niespodziewanie ( wtedy nie było jeszcze telefonów komórkowych. Dzwoniło się do akademika na portiernię; pani łączyła z odpowiednim piętrem i ktoś telefon odbierał, po czym informował właściwą osobę) odwiedzić Kubę, który mieszkał w akademiku obok teatru, nad samym morzem. Zazdroszczę im widoku z okna do dziś.





Idziemy, pomimo oporów koleżanki. Nie wypada wpraszać się kolację do nieznajomych, ale idziemy.  Zostawiamy na portierni legitymację, aby pani w „ akwarium” miała nasze namiary. Szukamy pokoju, w którym mieszka Kuba. Akademik zdecydowanie męski. Idziemy długim korytarzem.  Każdy napotkany  przypadkowo mieszkaniec, uważnie się nam przygląda. Wreszcie jest pokój 317. Pukamy. Drzwi otwiera Jacek.
 -Cześć, jest  Kuba? Akurat go nie było.  -A macie może trochę chleba dla łabędzi? Jacek popatrzył na nas z czymś na kształt zrozumienia i litości w oczach. Jakby znał nasze myśli.
-Co, głodne jesteście?
Nie dało się ukryć. W ten sposób wprosiłyśmy się na kanapkę z dżemem i herbatę do przyszłych nawigatorów.  A niełatwo było wcale znaleźć coś do jedzenia, pomiędzy bogatym arsenałem butelek.
Po chwili dołączył Kuba. Lekko zaskoczony naszym widokiem, acz chyba zadowolony. Kolacja trwała dłuższą chwilę, podczas której przez pokój gospodarzy przewinęło się co najmniej kilku kolegów, którzy akurat coś musieli pilnie pożyczyć lub Kubie oddać, natrafiając "przypadkowo" na nasze odwiedziny, dokładnie "sknując" nas wzrokiem.
 Wesoły był wieczór, jak to w akademiku, choć łabędzie na plaży pozostały głodne...ale może to i lepiej, że chleba nie dostały, przynajmniej się nie rozchorowały.
(Słyszałam  opowieści innych kolegów studentów, że dokarmiali łabędzie ogórkami kiszonymi, ale nie wiem, czy to prawda, czy tylko bujna wyobraźnia przyszłych literatów…)

Udanych wiosennych spacerów !:)






Zdjecia  pochodzą ze strony 


https://pixabay.com/pl/photos/?orientation=&image_type=&cat=animals&colors=&q=&order=popular&pagi=2

niedziela, 12 marca 2017

Bajki (terpeutyczne) w życiu dzieci


Niepokoje dzieci


 Ostatnio miałam okazję diagnozować dzieci poprzez rysunek rodziny. Oczywiście, metoda taka jest tylko dodatkowa, nie może stanowić głównego trzonu diagnozy, bowiem jest narzędziem projekcyjnym i interpretacja wyników jest w dużym stopniu subiektywna. Aczkolwiek może stanowić dodatkowe źródło wiedzy o dziecku.
O analizie wyników napiszę osobny tekst, dziś chciałabym podzielić się dość smutną refleksją o tym, jak widzą świat dzieci.
Większość rysunków była autorstwa uczniów klasy 1 i 2. wynikało z nich, że dzieci są w dużej mierze pełne niepokoju, lęku. Czasem stawiają siebie poza rodziną,która albo się rozpada albo  atmosfera w niej nie jest sprzyjająca do bezpiecznego rozwoju dziecka.
Co robić, jeśli dzicko ma koszmary senne, przeżywa rozpad rodziny, śmierć bliskiej osoby, czy nawet pojawienie się w domu rodzeństwa?




Jedną ze skutecznych metod wspierania dziecka w trudnej sytuacji jest bajkoterapia.
Od pewnego czasu zajmuję się pisaniem bajek, również terapeytycznych i widzę, że to naprawdę działa. Mój syn, blisko siedmiolatek, od roku kocha Star Wars. Nie jestem tym zachwycona, gdyż to film pełen agresji i różnyc dziwnych istot, jak to science fiction.  No i właśnie po obejrzeniu jednej części  ( tata mu włączył, gdy nie było mnie w domu) mój syn zaczął przychodzić w nocy do naszego łóżka, drżący ze strachu. Widziałam naprawdę przerażenie w jego oczach.
Byłoby to może zrozumiałe, gdyby trwało przez tydzień lub dwa, ale mój syn tak się "nakręcał" jedną z postaci ( Zmiennokształtną, jeśli Wam coś to mówi, bo mi nie), że musiałam podjąć kroki, aby jego lęk zredukować. Przeszliśmy przez włączoną w nocy małą lampkę, spanie z ulubionym pluszakiem, trzymanie za rękę przy zasypianiu. Niewiele to jednak pomogło. Rewelacyjne natomiast okazały się bajki terapeutyczne. Po serii bajek redukujących lęk, syn od dwóch miesięcy spokojnie przesypia całą noc, nie przychodzi do naszego łóżka. Jeśli w nocy się obudzi, włącza małą lampkę i to już wystarcza, aby zasnął dalej.



Jaka jest rola bajek ?

  Pisałam już nieco na ten temat w artykule Cudowny świat baśni.
Dziś zawężam temat tylko do bajkoterapii.
Bajki i baśnie to najbliższe dziecku utwory, w których świat realny współistnieje ze światem fantastycznym, tworząc zrozumiałą rzeczywistość. Utwory te są jedną z metod docierania do dziecięcego świata wewnętrznych przeżyć, uczuć, emocji, problemów. Pokazują  nowe wzorce zachowań i radzenia sobie z trudnymi sytuacjami w szkole lub w domu.

 Bajkoterapia to jeden z elementów terapii pedagogicznej; doczekała się formalnego uznania przez polskie Ministerstwo Edukacji Narodowej, które  w 2011 roku włączyło ją do zestawu metod terapeutycznych, obowiązujących w szkole.
Bajkoterapia jest jedną z odmian biblioterapii.


 Co to jest biblioterapia?

 Nie jest  to bynajmniej czytanie  Biblii, choć to skarbnica motywów literackich. Prosto rzecz ujmując biblioterapia- to terapia poprzez książkę. Korzeniami podobno sięga już czasów starożytnych. Wiadomo zaś na pewno, że  w XIII wieku w Egipcie czytano Koran w celach terapeutycznych. Natomiast w Europie w XVIII wieku włączono religijne teksty do leczenia chorych na choroby psychiczne. Wkrótce potem teksty świeckie uzyskały to samo znaczenie.
Znana jest na przykład postać Szeherezady, która opowiadając sułtanowi baśnie, leczyła go z depresji.




 Czym jest bajkoterapia? 

 Jest to szczególny rodzaj terapii dzieci, w którym wykorzystuje się bajki do tego, aby wzmocnić, wzbogacić zasoby osobiste dziecka lub pomóc mu w trudnych sytuacjach życiowych, takich jak rozwód rodziców, śmierć członka rodziny albo też narodziny rodzeństwa.

 Bajka terapeutyczna ma swój specyficzny charakter i nie może być przypadkowym tekstem. Powinna ukazywać konstruktywne sposoby radzenia sobie z problemem, wypracowywać inny rodzaj myślenia o trudnej sytuacji. Przede wszystkim musi być zrozumiana przez dziecko,  czyli napisana w  przystępny dla niego sposób; prostym, ale poprawnym językiem; pozbawiona symboliki czy alegorii.





 Cele bajki terapeutycznej

 Bajka terapeutyczna pomaga dziecku lepiej zrozumieć otaczający go świat i powinna dawać nadzieję w trudnej sytuacji życiowej. Poprzez naśladownictwo i identyfikację z bohaterem, dziecko poznaje nowe sposoby radzenia sobie w trudnej sytuacji.
 A młody czytelnik jest szczególnie podatny na powielanie schematów, gdyż nie ma jeszcze dużego doświadczenia  i  repertuaru własnych zachowań.

 Bohater bajki jest odbierany przez dziecko w wyniku kreowania w jego wyobraźni. Kiedy  bohater posiada już swoją tożsamość,  zachodzi relacja pomiędzy nim a młodym czytelnikiem.
 Jeżeli bohater przedstawia inny sposób myślenia i zachowania niż dziecko, po pewnym czasie młody czytelnik konfrontuje je ze swoim zachowaniem, a w konsekwencji później uznaje  za własne.

 Jednak warunek jest taki, żeby losy bohatera przypominały losy dziecka.


Działanie bajki teraputycznej

 Bajka terapeutyczna ma szczególną moc, gdyż pomaga pokonać lęk, odwrażliwić dziecko na niektóre lękotówrcze sytuacje lub osoby. Dokonuje się to przez oswojenie dziecka z trudnymi sytuacjami, zdarzeniami lub postaciami, wywołującymi u dziecka lęk.
 Dzięki częstemu kontaktowi małego czytelnika z bodźcem, stopniowo zmniejsza się jego napięcie, aż w końcu lęk znika.

 Myślę, że do  bajek terapeutycznych nie trzeba chyba nikogo przekonywać. Czytanie dzieciom tekstów przed snem może być nie tylko miłym zwyczajem, ale również sposobem na skuteczną domową terapię.  Oczywiście efektu nie należy spodziewać  się od razu, ale  jak wiadomo, kropla drąży  kamień. 



Polecane przeze mnie książki

Doris Brett, Bajki, kótre leczą.
Maria Molicka, Bajkoterapia
Hanna Szaga, Bajki terapeutyczne



Polecam równie mój artykuł Cudowny świat baśni



Bibliografia do tego arytukułu:

 I. Ramik- Mażewska, Miejsce terapii w szkole- uniwersalne aspekty bajkoterapii [w:]D. Baczała, J. Błeszyński, Terapia Logopedyczna, 2014 
D. Brett, Bajki, które leczą cz. 1,  2006



sobota, 4 marca 2017

Motoryzacyjna przygoda blondynki...


Uwaga blondynki !  Znacie ten dowcip?

Blondynka jedzie autem, pusta droga, przy której rośnie jedyne w okolicy drzewo. Blondynka uderza w drzewo. Policjant pyta:
-Jak pani to zrobiła, to było jedno jedyne drzewo w okolicy!?
- No właśnie nie wiem, przecież trąbiłam!


Też jestem blondynką za kierownicą, choć nie trąbię na drzewa. Niedawno jednak miałam przygodę na miarę prawdziwej BLONDYNKI.
Przez wiele lat jeździłam autem- limuzyną, które informowało o wszystkich swoich potrzebach. Czyli zapiąć pasy, zamknąć drzwi, dać jeść...
Jednakże auto  było za duże, jak na malenkie parkingi miejskie, więc zainwestowałam z radością w małe, miejskie auto- Toyota Yaris. Uwielbiam je, na prawdę! Nie dość, że od razu rusza z kopyta na skrzyżowaniach, ( poprzednie to było audi- czołg na diesel, którego trzeba było dobrze kopnąć, aby ruszył), to jeszcze daje się zaparkować tyłem ( o czym nawet nie mogłam pomarzyć z audii).



Dzieci spokojnie się do niego mieszczą, nawet wejdzie do bagażnika kilka siatek
 ( wózek nie!).
 Jest CUDOWNE! Pali może nieco zbyt dużo, ale właściwie jeżdżę często na zimnym silniku, więc nie ma co się dziwić. Jest za to jedna ZASADNICZA WADA tego auta. Nie informuje, jak jego poprzednik, o swoich potrzebach.  Może inaczej, informuje, ale o jednej nie tak bardzo, jakbym chciała...

Mam samochód pierwszy miesiąc. Mąż daleko daleko... Cieszę się moim kochanym autem, jeżdżąc tu i tam, dowożąc dzieci do szkól i na zajęcia. Standard matki - kierowcy.
Pewnego dnia wybieramy się na urodzinki kolegi mojego syna.  Zima. Środek tygodnia, godz 17, ciemno, pada śnieg. Na głównych ulicach Gdańska korek, a musimy przejechać z jednego końca miasta na drugi. Spóźnimy się, nie ma szans. Co chwila stajemy na światłach. Powoli się ciągniemy jeden za drugim.



Wreszcie ruszam, zjeżdżam na prawy pas, bo będę skręcać. Ale coś nie mogę przyśpieszyć. Wciskam pedał gazu i nic. Moc spada i spada. Auto się zatrzymuje!

- Co jest? Zepsuło się?  Cholerne autohandle,  zawsze bubel wcisną- sobie myślę.
Ale działam szybko. Spycham auto na parking ( szczęście w nieszczęściu było miejsce zaraz obok mojego pasa i nikt za mną nie jechał!). Jakiś pan mi pomaga, bo trochę ciężko. Dziękuję, pan sobie idzie.
- Cholera, co jest? - myślę- Co robić, do kogo dzwonić?
 Dzieci pytają, dlaczego nie jedziemy, przecież Kuba ma urodziny i dzieci się już bawią w sali zabaw.
Natchnienie! Sprawdź paliwo! Oczywiście ZERO. Blondynka nie zatankowała! :)


Gdy zadzwoniłam do przyjaciół, rodziców Kuby, że się spóźnimy, bo nie mam paliwa, usłyszałam przez słuchawkę wybuch gromkiego śmiechu! No pewnie, też się zaśmiałam! No bo niby co robić? Płakać? Tylko skąd wezmę benzynę? Najbliższa stacja kilometr przede mną. Dzieci jęczą, nudzi się im, no i urodziny trwają. Zimno, nie dotrę pieszo do sali zabaw, to kilka dzielnic stąd. Tramwaj nie jeździ. Zostaje taxi, ale głupio brać taxi i zapłacić z 50 zł za taką wpadkę.
Może ktoś mi paliwo dowiezie? Koleżanka nie może, ma zebranie w szkole; kuzynka wyjechała poza Trójmiasto; kolega nie odbiera. Cholera. Może dzwonić do ubezpieczyciela na assistans 24h?
 Ale obciach nie mieć paliwa w środku Wrzeszcza!




 Dlaczego paliwa zabrakło ?

 Odpowiedź jest prosta.
Dlatego właśnie, że mój kochany samochodzik ma tę wadę, że nie trąbi o tym, że chce jeść ( jak audi), tylko mruga kreskami w milczeniu. Trzeba je liczyć na wyświetlaczu z literką  R. Nie wiedziałam, za krótko je miałam.  To byłoby moje pierwsze tankowanie... A  która blondynka czyta do auta INSTRUKCJĘ?

Kiedy po kilku godzinach dotarłam na stację paliw i napełniłam bak, zapach benzyny przeniósł mnie na chwilę z trzydzieści lat temu.
 Będąc małą dziewczynką, w głębokim PRLu, lubiłam zapach benzyny na stacji CPN. Rodzice mieli malucha. Kupili po trzech latach czekania w kolejce. Był szał! Trzecie auto w bloku. I to nie taki fiat 126 p pomarańczowy, jak wszystkie, tylko granatowy, wyprodukowany na eksport! Nie mam pojęcia, ile palił. Ale pamiętam zapach benzyny. Kiedy tata tankował, wystawiałam nos z auta. Zapach nie zmienił się do dziś. Tylko ja się zmieniłam i nos przy tankowaniu raczej zatykam.
Maluchem zjeździliśmy rodzinnie ( cztery osoby) całą Polskę. To były czasy!

Jak zdobyłam benzynę na rozruch auta ? Po godzinie tata Kuby -jubilata przyjechał z kanistrem i lejkiem. Pełen autoserwis SOS dla blondynki...

Dlaczego postanowiłam o tym napisać? Otóż nie tylko dlatego, że Dzień Kobiet się zbliża i można się trochę z jednej z nich pośmiać. Raczej chciałabym dać przestrogę...
 Wczoraj, jadąc z jednym dzieckiem ze szkoły, po drugie do przedszkola, wpadłam na pomysł policzenia kresek przy R. I wiecie co było? Jedna migająca! Paliwa w baku na 0 km, a przecież tak już dbam o to, żeby go nie zabrakło! Jeszcze dwa dni temu były trzy! Chwila nieuwagi i już pusty bak. Może jest jakiś potwór, który to paliwo pożera?

 Z duszą na ramieniu jechałam dwupasmówką i modliłam się, żeby mi auto nie stanęło jak wtedy, tylko co gorsza na środku głównego ciągu komunikacyjnego. Na szczęście stacja była po drodze. Obyło się bez kompromitacji.





Drogie Panie, moja rada. Jeśli nie znacie jeszcze dobrze swojego auta, a przesiadłyście się z takiego, który głośno wrzeszczy, że chce jeść, pilnujcie ilości kresek przy wskaźniku R!
A jeśli zapomnicie o tym i zdarzy się Wam taka wpadka, pomyślcie, że nie jesteście same.Bez względu na kolor włosów.

 Szerokiej drogi i niech MOC będzie z Wami ( z nami)! Także ta w silniku. :)




zdjęcia do postu pochodzą ze strony pixabay.com