piątek, 27 stycznia 2017

Cudowny świat baśni cz.1

Prawdopodobnie każdy z nas w swoim dzieciństwie spotkał się z baśniami. 

Czytali nam je rodzice, dziadkowie, panie w przedszkolach i szkołach.
A jeśli nie, to dotarliśmy do nich jako rodzicie. Ogólnie można założyć, że świat baśni jest nam znany.


  Dzieci przeważnie lubią baśnie, choć niekiedy są one mroczne i straszne, jak na przykład baśnie braci Grimm lub smutne i wzruszające, tak jak niektóre utwory Andersena.
Kiedy byłam małą dziewczynka, w czasach głębokiego PRLu, recytowałam treść znanych mi baśni, które czytali mi rodzice. Najbardziej lubiłam, choć ryczałam przy nich jak bóbr, baśń o dziewczynce z zapałkami i brzydkim kaczątku. Bardzo działały na moją wyobraźnię i wrażliwe serduszko,..

Kiedy po latach przeczytałam mojemu wówczas czteroletniemu synkowi właśnie baśń o brzydkim kaczątku bardzo się wzruszył. Płakał rzewnymi łzami i nie chciał  nawet usłyszeć zakończenia, które być może by go pocieszyło... Miał do mnie żal, że przeczytałam mu tak smutną opowieść...
Byłam tym zaskoczona, ale doszłam do wniosku, że po prostu jest jeszcze za mały.

No właśnie,  czy zastanawiamy się, po co czytamy właściwie dziecku te utwory?
Dlaczego nam odczytali je rodzice i dlaczego my przekazujemy je kolejnym pokoleniom?

  Nasunęło mi to kilka refleksji i dlatego postaram się zgłębić bardziej  temat baśni .
 Za Bruno Bettelheim spróbuję przybliżyć Wam rolę i znaczenie tego gatunku w życiu naszych dzieci i  nas samych sprzed lat.






Co to właściwie jest baśń?
 Teoria literatury głosi, że jest to utwór epicki, który wywodzi się z ludowych wierzeń;
Opowieść  niewielkich rozmiarów, o treści fantastycznej, cudownej, związanej z wierzeniami magicznymi. Bohaterowie swobodnie mogą przekraczać granice między światem magicznym a rzeczywistym.

Skąd baśń pochodzi?
Najstarsze ze znanych baśni pochodzą z literatury indyjskiej, przez co Indie uznaje się za kolebkę tego gatunku. Bogaty zasób tych utworów zawiera literatura arabska, znane są nam do dziś baśnie z Tysiąca i jednej nocy, które zyskały w Europie dużą popularność w XVIII wieku. Kanon baśni ukształtował się w średniowieczu, kiedy w Europie doszło do przenikania motywów orientalnych i mitycznych. Popularny do dziś dobrze znany jest zbiór baśni braci Grimm oraz zbiór baśni w opracowaniu Christiana Andersena pochodzące z  XIX wieku.

Co niezwykłego zawiera w sobie baśń?
Baśń jako utwór z pogranicza fantastyki i rzeczywistości przepełniony jest silną ludową wiarą w działanie  mocy pozaziemskich i silny wpływ przyrody na życie człowieka. Postaci fantastzcyne cysto przchodzą do świata bohatera, dając mu zadanie do wykonania lub pokazując magiczne rozwiązanie w zaspokojeniu potrzeb.  Często wymierzają karę lub nagradzają. Bohater wchodzi w swoistą relację z nimi, czasem stając się zależny od ich kaprysu i woli.
Bruno Bettelheim, amerykański psycholog dziecięcy, w swojej książce Cudowne i pożyteczne mówi o tym, że baśń pokazuje wewnętrzne problemy człowieka i  sposoby radzenia sobie z nimi.
Istotne jest również to, że baśń zawiera normy moralne, ideały więzi społecznych i wzorce zachowań.

Uporządkowanie emocji
Dziecko rozwijając się wewnętrznie często nie rozumie, co się z nim dzieje. Nie potrafi nazwać stanów i emocji, których doświadcza. Bettelheim uważa, że dla zrozumienia świata  i siebie dziecko powinno mieć jasne wskazówki. Baśń pomoże dziecku wprowadzić ład do świata wewnętrznego, gdyż pokazuje następstwa zachowań zgodnych i niezgodnych z zasadami moralności. Dzięki temu dziecko uczy się, co jest dobre, a co złe i jak w życiu warto postępować.

Uniwersalizm baśni
Baśnie są uniwersalne ( ponadczasowe), gdyż zawarte w nich treści zrozumiane są w równej mierze przez umysł dziecka i dorosłego. Opowiadają o ponadczasowych problemach człowieka, a szczególnie takich, które są bliskie właśnie dzieciom. Lęk przed ciemnością, samotność, smutek, opuszczenie, śmierć z jednej strony, a z drugiej poczucie bezpieczeństwa, pragnienie długiego życia na ziemi, miłość, przyjaźń,  dobro,  pomoc w pokonywaniu trudności i zwyciężanie ich.

Baśnie nie zawsze mówią o tym, że bohaterowie "żyli długo i szczęśliwie", ale pokazują walkę z przeciwnościami losu, które musi pokonać bohater.  Te trudności są w prawdziwym  życiu nieuniknione. Jeśli bohater przed swoim losem nie ucieka i stawia czoło  niespodziewanym bądź niesprawiedliwym ciosom, pokonuje przeszkody,  na końcu odnosi zwycięstwo, otrzymuje swoistą nagrodę.  A to  niesie naukę dzieciom, że warto włożyć wysiłek  i rozwiązać problem, a nie poddawać się przy pierwszej  napotkanej trudności.






Bohaterowie baśni
Bohater baśni stanowi pewien określony typ, jest postacią wyrazistą biało-czarną,  albo dobrą albo złą. Dziecko, czytając lub słuchając baśni identyfikuje się z bardziej lubianym bohaterem.
 Charakterystycznymi typami postaci są skrajnie ukazane charaktery, na przykład jeden z braci jest głupi drugi mądry, jedna z sióstr jest pracowita, pozostałe leniwe tak jak na przykład Kopciuszku. Jedno z rodziców jest bardzo dobre a drugie na wskroś złe  To przeciwieństwo pomaga dzieciom zrozumieć różnice we wzorcach zachowań. Młody człowiek wie, że trzeba wybrać, jakim chce się być i decyduje, do której z postaci chciałaby się upodobnić . Jeśli ta postać jest dobra dziecko również chce być dobre.
Współczesne opowieści dla dzieci są raczej "bezpieczne", nie opowiadają o starości, chorobie i śmierci, pokazując życie raczej dobre, miłe, często cukierkowe i nieprawdziwe.
Natomiast fabuła wielu baśni ukazuje cierpienie i samotność, rozpoczynając się od jakiegoś tragicznego wydarzenia, na przykład śmierci matki lub ojca. To  niezwykle bolesne doświadczenie skutkuje tym,  że dziecięcy bohater jest wprawdzie samotny, ale uczy się radzić sobie w każdej sytuacji życiowej, czyli staje się zaradny, sprytny i odważny.

Postawy moralne
 W   jednym z rodzajów baśniach, zgodnie z wierzeniami ludowymi, zło jest  ukarane, a dobro nagrodzone. Wybór pomiędzy nimi często wymaga wewnętrznej walki bohatera. Zło jest przedstawiane symbolicznie w postaci olbrzyma, smoka, czarownicy lub złej królowej i często zyskuje przewagę, ale tylko na chwilę.
Istnieje jeszcze drugi rodzaj baśni, w którym nie występuje podział na dobro i zło, lecz treść ma pokazać dziecku, że słaby bohater na końcu może osiągnąć sukces. Tak jest na przykład w Kocie w butach. Bohater osiągnął w życiu powodzenie, mimo tego, że wydaje się być nieudacznikiem, któremu pomógł magiczny, gadający i sprytny kot.
Dzięki temu dziecko uczy się, że także wtedy, kiedy czuje się słabe, osamotnione, opuszczone w świecie dorosłych, otrzyma wsparcie i potrzebną pomoc, nie jest skazane na niepowodzenie.

Czy warto czytać dzieciom baśnie?
Bruno Bettelheim twierdzi, że badane przez niego dzieci z baśni czerpały więcej satysfakcji niż z innych utworów literatury dziecięcej.
Oczywiście,czytać warto! Ja bym tylko dostosowała je do wieku dziecka. Niekoniecznie trzeba raczyć trzylatka mrocznymi  baśniami braci Grimm, gdzie jest strach, przemoc, choć na szczęście wszystko dobrze się kończy.. tylko żeby dziecko dotrwało do końca opowieści i to dobre zakończenie usłyszało :)!

cdn...

bibliografia
1. red. M. Głowiński, Słownik terminów literakich
2. B. Bettelheim, Cudowne i pożyteczne
3. Baśnie Europy


Zapraszam również na warsztaty bajkowe IMPROBAJA
https://bajkogrod.blogspot.com/p/blog-page_21.html

piątek, 20 stycznia 2017

Pierwszy obóz


W życiu każdego rodzica przychodzi taki czas, kiedy dziecko po raz pierwszy wyjeżdża na obóz, zimowisko lub kolonię . 



Jest  to bardzo radosny czas,  bowiem nasz maluch około siedmio, ośmioletni przestaje być małym dzieckiem, a staje się oderwanym od matki wolnym "obozowym" elektronem. Z pewnością żądnym przygód...Kolonia to niemal inicjacja, jak u ludów afrykańskich...

 Właśnie  odwiozłem mojego synka, niemal siedmiolatka do autokaru, który zabrał go na pierwszy w życiu wyjazd, obóz karate.

 Wrażenie jest dość dziwne, z jednej strony radość, a z drugiej  jakieś nowe uczucie, którego jeszcze nie umiem nazwać. Być może to już tęsknota ? A może żal za zakończonym etapem malucha? Nie wiem. Niemniej jednak są ferie, więc trzeba dziecku dać trochę Wolności i samemu też odpocząć.





 Pamiętam czasy, kiedy będąc małą dziewczynką, w głębokim PRLu pojechałam po raz pierwszy na obóz. Był to obóz ze szkoły muzycznej, do której chodziłam na fortepian. Miałam wtedy 9 lat.  Intensywny i atrakcyjny program zimowiska, czyli ćwiczenie na pianinie, śpiewanie w chórze, różne  zabawy z pewnością nie dawały czasu na tęsknotę i myślenie o domu. Było świetnie! Nowe  koleżanki lub pogłębione  znajomości ze starymi, pierwsze drobne miłostki w chłopakach z sali obok, no i dużo radości. Aż nie chciało się wracać.
 Pamiętam jak dziś, że byłyśmy grupą Wesołych Nutek. Ułożyłyśmy nawet  nasz hymn...

W szkolnej sali spaliśmy na łóżkach polowych, rozrzucając dookoła swoje  rzeczy.  To była prawdziwa lekcja samodzielności! Trzeba było sobie samemu wyprać skarpetki, nie zgubić rękawiczek, samodzielnie spakować swoje ubrania do walizki i ogólnie ogarnąć się, czego obecnie chyba brakuje naszym dzieciom.
Czasem mam wrażenie, że niszczymy naturalną potrzebę  samodzielności, wyręczając nasze dzieci  w wielu codziennych czynnościach. Przez to też nie uczymy życiowej zaradności, potrzebnej do oderwania się od nas, rodziców. A to przecież nasza rola. Dać dziecku korzenie i skrzydła...

Sama bardzo lubiłam wyjeżdżać na obozy i kolonie.  Pamiętam tylko jeden trudny wyjazd, do Andrychowa. Podczas trzytygodniowego pobytu bardzo tęskniłam za domem.
 Myślę, że dla kilkuletniego dziecka trzy tygodnie to trochę za długo, ale w tamtych czasach ( w minionym stuleciu😉) takie kolonie były normą.
Na innej zaś kolonii, do Kłodzka, koleżanka obcięła mi włosy, bo bawiłysmy się w salon fryzjerski. Oczywiście nie byłam zadowolona, ostrzygła zdecydowanie za krótko. I wtedy łkając, pisałam pełen  rozpaczy list do mamy...




 Trener karate obiecał, że po obozie dziecko wróci odmienione. No zobaczymy, co z tego wyniknie. Czy będzie to odmiana na lepsze? Mam nadzieję i trzymam kciuki za świetną zabawę,  śnieg (bo zaczyna topnieć ) i za to, żeby dzieciaki  za tydzień  szczęśliwie i cało wróciły do domu z głową pełną niezapomnianych wrażeń.

piątek, 13 stycznia 2017

Sok naturalny- codzienna porcja zdrowia


Co jest najlepszym słońcem 

w naszych domach

 w pochmurne dni? 

SOKI owocowo- warzywne....


Właśnie mija pierwsza rocznica od zakupu przeze mnie wyciskarki wolnoobrotowej. Nie powiem, że ten zakup zmienił całe moje życie, ale z pewnością jego zasadniczą część, czyli odżywianie.
Bardzo długo nosiłam się z zamiarem nabycia tego sprzętu, dojrzewałam do decyzji, poszukując odpowiedniego do moich potrzeb, a raczej potrzeb czteroosobowej rodziny.




Zawsze, gdy w centrach handlowych przechodziłam obok stoiska z sokownikami, kosztowałam " pokazowych soków", prawdziwie zachwycając się nad ideą posiadania takiego urządzenia w domu i przygotowywania soków codziennie, z dowolnie wybranych owoców i warzyw.
No i wreszcie nadszedł ten dzień! Być może kropkę nad i postawił fakt, że akurat można było nabyć nietani wcale sprzęt na raty 0%... :)
Nastał szał! Robiłam soki trzy razy dziennie, próbując różnych wersji smakowych i odżywczych.
Czułam, że w  moich żyłach płynie owocowa krew! Świetne uczucie!

Po roku użytkowania wyciskarki mogę stwierdzić, że było ją warto  kupić, choć zdarzyły się nam dwie drobne naprawy w ramach gwarancji.
Nie podam marki wyciskarki, bo nie o reklamę tu chodzi, zwłaszcza darmową, a jedynie o pomysł picia samorobnych, naturalnych soków.




Dlaczego warto pić soki?

Istnieje wiele przyczyn, dla których współcześnie ludzie sięgają do naturalnych soków.
Oprócz mody na zdrowy styl życia i odżywiania z pewnością ważny jest fakt, że soki naturalne są smaczne i można je skomponować według uznania. Moje dzieci na przykład zdecydowanie preferują soki owocowe, najchętniej jabłko, pomarańcza, ananas. Nie udaje mi się przemycić nawet małej ilości warzyw (próbowałam brokuł, burak, jarmuż), ale myślę sobie, że od czegoś trzeba zacząć.
 I tak zdrowszy jest mój sok niż zakupiony w sklepie.
Ameryki tym nie odkryję, lecz tylko przypomnę, że większość napojów w sklepach składa się z wody i cukru lub substancji słodzących oraz chemii, dla wzbogacenia smaku czy koloru. Nawet soki 100% z zagęszczonych koncentratów nie są tak naprawdę zdrowe, bo poddane są obróbce termicznej, aby wydłużyć okres świeżości i przydatności do spożycia. Tracą więc cenne składniki.

Zostają soczki " świeżo wyciskane", z pewnością najkorzystniejsze dla zdrowia, jednak po kilku godzinach lub dniach tracą wartości, wystawione na działanie światła, temperatury czy też powietrza.



Naturalne, wyciskane soki to codzienna porcja zdrowia.

To trochę hasło reklamowe, jednak coś w tym jest...
Zawierają bowiem witaminy, enzymy, antyoksydanty, nie zawierają tłuszczu. Pite na czczo wchłaniają się do obiegu po ok kwadransie i pozytywnie działają w naszym organizmie. Pomagają pozbyć się toksyn, a to daje nam zdrowszą, ładniejszą skórę i więcej energii. Składniki zawarte w naturalnych sokach wzmacniają odporność i obniżają poziom stresu,  a nawet wspomagają odchudzanie, co mogę potwierdzić na swoim przypadku.

Ogólnie wszystkie soki działają pozytywnie na nas, ale możemy zastosować konkretne składniki w celu uzyskania danego efektu. Soki, które powodują detoks będą się składać z innych komponentów niż  spalające tłuszcz. Dla przykładu, na detoks polecany jest sok z kapusty, marchwi i żurawiny albo z buraka, grejpfruta i limonki. Na spalanie tłuszczu  może być jabłko, morela, cynamon lub śliwka, gruszka i figa.



Dlaczego wyciskarka wolnoobrotowa ?

Każdy z nas, wybierając sprzęt kieruje się własnymi kryteriami. Ja ze swego doświadczenia mogę powiedzieć, że przekonało mnie działanie tego urządzenia,  ponieważ miażdży ono owoce czy warzywa  specjalnym wałkiem, wyciskając maksymalną ilość soku. Pozostałość, tzw. pulpa jest sucha. Nic się nie marnuje.
 Urządzenie to jest też wygodne w obsłudze, wrzucam do niego nieobrane owoce ( poza cytrusami) lub warzywa  (np.pietruszkę, buraka, marchewkę). Mniejszych nie kroję, jedynie jabłko, wyrzucam też jego "ogonek".

Jedyną niedogodnością sprzętu jest jego mycie. Trzeba wszystkie elementy rozmontować i umyć szczotką.  W zlewie robi się wielka pulpa....
Cóż, nic nie jest doskonałe... ale i tak mniej z tym kłopotu niż dawniej z sokowirówkami.

Pamiętam  czasy, kiedy będąc małą dziewczynką w głębokim  PRLu, piłam sok marchwiowy z domowej sokowirówki. Roboty przy tym było sporo, obieranie kilogramów marchwi, wyciskanie, które zawsze chlapało sokiem po ścianie, a potem mycie... Podziwiam moją mamę, że chciało jej się to robić.... dużo pracy, a efektu mało.




Obecnie rynek jest przebogaty w różne sprzęty AGD. Każdy znajdzie coś dla siebie.
 Polecam picie soków z wyciskarki wolnoobrotowej, bo jest to na prawdę pyszne doświadczenie 😊 i dla dzieci świetna zabawa, kiedy mogą je zrobić razem ze mną !

Na zdjęciach przykładowe moje soczki....

niedziela, 8 stycznia 2017

zimowe refleksje

Jak to miło zobaczyć śnieg za oknem! Taki biały, miękki i puszysty. Kiedy wszystko przykryte jest ciepłą czapą.  Świat zmienia się jak z bajki!


Cieszą się nie tylko dzieci, bo na Pomorzu śniegu zwykle mało, więcej potem pośniegowego błota, w którym grzęzną buty, auta i wózki dziecięce.

Nie wiem, czemu media tak rozgłaszają alerty o śniegu. W końcu styczeń, można się zimy spodziewać i podobno w tym roku, o dziwo, nie zaskoczyła drogowców...
No, ale trąbić o czymś trzeba, śnieg też dobry temat.
Nasunęło mi się kilka  zimowych refleksji...




Pamiętam zimę, kiedy pracowałam w jednym z pomorskich dzienników. Śnieg w styczniu czy lutym to była prawdziwa sensacja! Oczywiście trudności w odpaleniu auta rano, potem w dojazdach do pracy, szkół, odwołane lekcje, itp... taki zimowy standard, ale pisać trzeba było, na pierwszych stronach kilku numerów.  Aż do znudzenia.

Jednak ostatnie zimy to nie te same, co za czasów, kiedy byłam małą dziewczynką...

Nie mogę osobiście  wspomnieć, bo byłam za mała, zimy stulecia z przełomu 1978 i 79 roku, ale słyszałam o niej wiele opowieści. O zaspach, bardzo niskiej temperaturze, totalnym paraliżu w mieście. Przez tydzień u nas zagościła Kraina Lodu.
Teraz można z sentymentem zajrzeć do archiwum i pooglądać zdjęcia. Zasypane żuki, wartburgi i syrenki. Ludzie w kożuchach, okutani po uszy, w czynie społecznym wspólnie odśnieżali ulice miasta, brodząc w śniegu po pas.  Przy eskorcie panów w mundurach z napisem MO. Cóż... Jakie czasy, taka zima ;)!

Pamiętam za to zimy z lat podstawówki. Białe, mroźne i długie.




Pamiętam pięknie oszronione szyby w oknach oraz ten dźwięk trzaskania " mrozu" pod butami, kiedy szło się po ośnieżonych chodnikach. I te rumieńce na policzkach, które potem szczypały. Chłód w mieszkaniu w bloku z wielkiej płyty. Pozasłaniane kocami okna i parapety. Czasem nie wiadomo było, czy jest już jasno za oknem, bo w pokoju panował półmrok.

Jednak dzieciom nie trzeba wiele do szczęścia. Śnieg jest, snaki są, więc jazda z górki. W moim rodzinnym mieście były dwie popularne górki. Tam spotykały się dzieciaki z całego miasta. Jedna, obok CPNu, niezbyt wysoka, kończyła się korytem rzeki.

 Druga, tzw. " Francuska górka", bo  podobno uspyana na miejscu cmentarza żołnierzy napoleońskich zmarłych na cholerę. Wysoka, stroma z długim zjazdem. We mnie zwykle budziła lęk.
Trzeba było daleko iść po ty, by kilka razy zjechać. No i oczywiście pod nią się wdrapać...

W liceum kiedyś z powodu mrozu nie odbyły się lekcje. To był cudowny prezent od Królowej Śniegu!

Na sylwestra w koncówce lat 90- tych brałam udział w Europejskich Dniach Młodzieży wspólnoty braci z Taize, które odbywały się akurat we Wrocławiu. Zimno było jak cholera! Rano minus trzydzieści. Zamarzało w nosie, na rzęsach i brwiach pojawiał się szron zaraz po wyjściu na dwór. Ubrani we wszystkie zabrane ze sobą ciuchy byliśmy przez trzy dni i noce, bo nikt nie odważył się przebrać w piżamę,  w domu też było zimno, może z 16-18 st.

Mieszkałam z grupką młodzieży w Oleśnicy. Pamiętam do dziś ten mróz o świcie, bo trzeba było iść do autobusu pamiętającego czasy głębokiego PRLu ( ogórka) i nim dojechać, a raczej dotrząść się do Wrocławia. Jednak atmosfera była na tyle gorąca, że ten chłód nam nie przeszkadzał.


Mając takie doświadczenia mróz max. kilkunastostopniowy na Pomorzu nie jest mi groźny. A dzieci mają powód do wydarcia z domu i prawdziwego białego szaleństwa. Szkoda, że nie było go na święta. Moje dzieci nie znają " white christmas", bo u nas w wigilię od kilku lat zielono. Rok temu było kilkanaście stopni...

Ale wróćmy do mrozu.
Są też tacy, którym temperatury nie przeszkadzają i zimą kąpią się w morzu. Wczoraj widziałam grupkę Morsów, brykających wśród fal. Podziwiam! Ja bym umarła po sekundzie...

W tym miejscu nasuwa mi się wspomnienie książki Gustawa Herlinga Grudzińskiego Inny świat albo  Aleksandra Sołżenicyna Archipelag gułag o tragicznym losie ludzi zesłanych na Syberię, gdzie panowały mrozy do  minus pięćdziesiąt stopni. A więźniowie, zesłani w lichym odzieniu zaganiani do pracy na powietrzu, umierali z wychłodzenia, odmrażając sobie po kolei części ciała.  Człowiek, trzcina myśląca. Jak łatwo go skruszyć....Dziś też zamarzają zwierzęta i  bezdomni,  choć temperatury w Polsce znacznie łagodniejsze niż na Syberii. Pani Zima bywa okrutna. Fajnie ją oglądać zza okna ciepłego pokoju, w którym unosi się aromat kawy...




Póki mogę, cieszę się z tego śniegu. Za kilka dni, tygodni już może być szara breja, której nikt nie lubi, a niestety ona najdłużej z nami pozostaje. Ale dobrze, że zima jest tylko raz w roku...







czwartek, 5 stycznia 2017

rozstania i powroty





Żegnając przyjaciela nie płacz, ponieważ jego nieobecność ukaże ci to, co najbardziej w nim kochasz..." Khalil Gibran



Aforyzm Gibrana ma wielką moc. Doświadcza się jej właśnie w tęsknocie i braku, a nie  w bliskości drugiej osoby.
Tak, jakby wraz z brakiem bliskiej nam osoby, wypełniała nas jakaś inna rzeczywistość. Może wspomnień, fotografii, dźwięku mowy... Mamy jednakże tę pewność, że ten ktoś powróci i znów rozbrzmi jego obecność w naszych sercach, dłoniach czy  ścianach.

Prawdopodobnie każdy z nas doświadczył kiedyś pożegnania. Nie mówię o tym już nieodwracalnym, ale o dłuższej podróży, wyjeździe na studia, do pracy za granicę.
Prawdopodobnie każdy więc zna to uczucie, najpierw lekkiego poddenerwowania, żeby zdążyć na lotnisko, żeby zapakować  jeszcze cichaczem do torby podręcznej kanapkę... Droga na lotnisko.  Kolejka do odprawy. Jeszcze kilka ważnych informacji...A potem ten moment. Przełom, rozłam, przejście każdego na drugą stronę samotności.. 

Pożegnalny całus, uścisk, głębokie spojrzenie w oczy, bo chciałoby się jeszcze tyle powiedzieć, a już czasu nie ma.. więc tylko lekki uśmiech, pomachanie łapką... I bliska osoba znika nam z oczu za szybą lub w wagonie odjeżdżającego pociągu. Aż nie można w to uwierzyć, bo przecież jeszcze chwilę temu była, jeszcze czuć jej zapach w aucie.




Pożegnanie to taka dziwna chwila.
Zawsze, kiedy odprowadzam M na lotnisko, chcę się nachapać atmosfery podróży. Chciwie słucham obcokrajowców, oglądam reklamy i wystawy sklepowe. Chcę poczuć i podzielić z moim M trochę z tego wielkiego świata, do którego on często, ja rzadko (dla równowagi) dołączam. 


A potem powrót do auta i droga z lotniska do zwykłej codzienności. Dziś dość śnieżnej i zawianej. Do dzieci, pracy, obowiązków.

Niby wszystko normalnie, tylko w przedpokoju stoją puste Jego kapcie, niedopita w pośpiechu herbata...
Lecz nic to! Bo jak mawiał ks. Twardowski, przecież nieobecni są najbliżej... 

Za jakiś czas M  wróci i znów będzie  zmiana trybu życia z B na A.

Wszystkim podróżującym życzę szczęśliwych powrotów.

A czekającym radosnego oczekiwania :)