czwartek, 10 sierpnia 2017

Włoskie buty na starość...

Czy myślicie czasem o przemijaniu? Co o nim myślicie?

Jak wyobrażacie sobie swoją starość?


Letni wieczór, prawie noc.  Przez otwarte drzwi balkonowe dociera do mnie rześkie powietrze i hałas szwendających się nocą turystów, którzy nie potrafią uszanować ciszy nocnej. Myślą, że skoro są na urlopie wolno im przeszkadzać mieszkańcom nadmorskiego osiedla, do którego przyjeżdżają.

Zakisiłam ogórki i buraki, posprzątałam kuchnię z resztek kopru i czosnku. Teraz mam czas na garść refleksji. Dziś o starości i przemijaniu. Może temat niezbyt wakacyjny, ale przecież aktualny cały rok.

 Na początek chciałabym napisać kilka słów o moim dziadku. Zapach  kopru zawsze kojarzy mi się z dzieciństwem i z ogródkiem, w którym rosły przeróżne warzywa i owoce. Całe lato trzeba było je zbierać. Najwięcej mieliśmy porzeczek. Były czarne jak przekleństwo, rozrośnięte po całej niemal działce typu "Relaks". Jednak relaks był tylko z nazwy. Czasem chciało się płakać, że trzeba ją obrabiać, zamiast wyjechać na urlop do Bułgarii. Moja rodzina nie wyjeżdżała na urlopy za granicę, czasem wspólnie wyjeżdżaliśmy do rodziny w Polsce naszym fiatem 126p.

Albo jeździłam do dziadków. Pamiętam doskonale, choć minęło ponad dwadzieścia lat od jego śmierci, jak patrzyłam na dziadka wspinającego się  po drewnianych schodach. Jedną ręką trzymał się mocno poręczy, drugą podpierał się laską. Na każdym stopiniu przystawał, łapiąc astmatyczny oddech. Schody drżały i trzeszczały. Drewniane, stare wychodzone schody, w poniemieckiej kamienicy z czerwonej cegły, w której dawniej mieszkała służba pałacowa. Na korytarzu unosił się specyficzny zapach starzyzny- wilgoci i stęchlizny. Dziadek miał ok osiemdziesięciu lat, gdy tak ociężale wspinał się, niczym na Mont Everset, na pierwsze piętro kamienicy.

Dziś mój ojciec ma ponad osiemdziesiąt lat i podobnie jak niegdyś dziadek, z trudem wspina się po schodach do swojego mieszkania na trzecim piętrze w postkomunistycznym bloku. Tak samo jak on, mój tata, trzyma się jedną ręką poręczy, a drugą podpiera kijkiem trekkingowym. Na każdym stopniu przystaje.  Wprawdzie nie choruje na astmę, ale nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Betonowe schody nie skrzypią i się nie uginają, wydają głuche stuknięcię. Na klatce pachnie proszkiem, bo schody świeżo umyte. Niedawno patrzyłam na ojca tak samo, jak niegdyś na dziadka, z nutą smutku i bezradości. Bo cóż mogę poradzić na jego starość?

Starość. Nie jawi się w jasnych barwach. Przychodzi jak wróg i atakuje bezbronnego. Odbiera mu siły i energię, dając w zamian choroby i niedołęstwo, czasem zdziecinnienie.
Choć o niej raczej nie myślimy, dopada nas najpierw w naszych dziadkach, potem rodzicach, by na końcu dotrzeć i do nas samych. Wiadomo, czym się kończy. Ale z pewnością każdy chciałby dożyć wieku mojego dziadka lub stryja ( żył 95 lat).


Jaka będzie moja starość, jakie  moje życie za czterdzieści lat? Jaka Twoja?





Stary jest bohater książki Włoskie buty Henninga Mankela, jednego z najpopularniejszych szwedzkich pisarzy. Fredrik Welin żyje na małej szweckiej wyspie zupełnie sam. Mieszka w drewnianym domu swoich dziadków. Jest zrezygnowany i jakby pogodzony z beznadzieją, która go otacza. Na nic nie czeka, o niczym nie marzy. Żyje z dnia na dzień, kąpiąc się zimą w wykutym przez siebie przeręblu. To jedyne orzeźwienie dla starego ciała.
Ma psa i kota, telewizor i mrowisko w pokjou. Dawniej był chirurgiem, można powiedzieć, że do tej pory nie rozstał się zupełnie z medycyną, badając od czasu do czasu listonosza hipochondryka. Ma spory zapas leków w swojej szopie, by w razie czego móc pomóc sobie lub komuś przypadkiem rzuconego przez los na wyspę.

Pewnego dnia dostrzega na zamarzniętej zatoce postać. To nie były omamy, choć tak myślał. To rzeczywiście idąca w kierunku jego domu postać kobieca, sunąca z balkonikiem po lodzie.
Ta kobieta to jego dawna miłość, Harriet, którą porzucił z dnia na dzień, bez słowa wyjaśnienia.
Szkoda, dowiedziałby się ważnej rzeczy.

Od dnia, w którym pojawiła się Harriet, jego życie uległo zmianie.
Nadszedł czas na spełnienie pochopnie rzuconej obietnicy swojej kochance i poznanie prawdy. Jakiej? Przeczytajcie sami. Warto.

Akcja toczy się powoli, odsłaniając krok po kroku studium  psychologiczne  i metamorfozę starego zgorzkniałego człowieka. Jednak dającego się polubić i wzbudzającego ciekawość dalszych losów, które zostały opisane w kolejnej części- Szwedzkie kalosze.

Obie książki dla mnie są hitem sezonu. Polecam wszystkim, którzy lubią powieści obyczajowe z rysem psychologicznym.






Wydawnictwo W.A.B
Przekład ze szwedzkiego -Ewa Wojciechowska
oprawa- miękka
książka dostępna  np. w Empiku