Nadchodzi wiosna. Coraz ładniejsza pogoda sprzyja spacerom nad morzem.
Mieszkam blisko plaży, więc co weekend widzę
zmierzających w tę stronę ludzi. Nie ma w tym nic wyjątkowego, sama też czasem zrobię sobie przerwę, aby pobiegać lub
pochodzić z kijkami. Właśnie ostatnio, gdy widziałam, jak ludzie
dokarmiają, wyciągniętymi z reklamówki kawałkami chleba, nadmorskie ptactwo, między
innymi łabędzie ( czego nie powinno się robić pieczywem!), przypomniałam sobie jedną
historyjkę sprzed lat.
Będąc młodą studentką filologii polskiej,
która sumiennie czyta sto książek rocznie, nie miałam czasu na studenckie
imprezy. Jednak razu pewnego na III roku
studiów, nie wytrzymałam „ciśnienia” i podczas uczenia się do zimowej sesji,
ruszyłam z koleżanką na dyskotekę. W oczach skakały mi literki Zamka kaniowskiego, więc czas było na zmianę. Impreza w klubie studenckim Ygrek była niezwykle udana! Wprawdzie od
rąbanek techno niemal straciłam słuch, ale za to poznałam studenta nawigacji
Akademii Morskiej, Kubę. Był wysoki i przystojny, jak to mundurowy, i równie
zakręcony jak ja…a może tylko oszołomiony tym hałasem. Z tej znajomości
nie wynikło nic szczególnego. Jeśli czekacie na love story to sorry, nie
tym razem. Jednak zaistniała jedna zabawna sytuacja, związana z Kubą i
łabędziami.
Jakiś czas później wybrałam się koleżanką z
pokoju na koncert Michała Bajora, który zawitał do Teatru Muzycznego w Gdyni.
Po koncercie, tłoczeniu się w szatni i przepychaniu przez tłum po
autograf, poczułyśmy się bardzo głodne. A że godzina była późna i sklepy
pozamykane ( oprócz monopolowych), wpadłam na pomysł, żeby niespodziewanie ( wtedy nie było jeszcze telefonów
komórkowych. Dzwoniło się do akademika na portiernię; pani łączyła z
odpowiednim piętrem i ktoś telefon odbierał, po czym informował właściwą osobę)
odwiedzić Kubę, który
mieszkał w akademiku obok teatru, nad samym morzem. Zazdroszczę im widoku z
okna do dziś.
Idziemy, pomimo oporów koleżanki. Nie wypada
wpraszać się kolację do nieznajomych, ale idziemy. Zostawiamy na portierni legitymację, aby pani
w „ akwarium” miała nasze namiary. Szukamy pokoju, w którym mieszka Kuba.
Akademik zdecydowanie męski. Idziemy długim korytarzem. Każdy napotkany przypadkowo mieszkaniec,
uważnie się nam przygląda. Wreszcie jest pokój 317. Pukamy. Drzwi otwiera
Jacek.
-Cześć, jest
Kuba? Akurat go nie było. -A
macie może trochę chleba dla łabędzi? Jacek popatrzył na nas z czymś na kształt
zrozumienia i litości w oczach. Jakby znał nasze myśli.
-Co, głodne jesteście?
Nie dało się ukryć. W ten sposób
wprosiłyśmy się na kanapkę z dżemem i herbatę do przyszłych nawigatorów. A niełatwo było wcale znaleźć coś do jedzenia,
pomiędzy bogatym arsenałem butelek.
Po chwili dołączył Kuba. Lekko zaskoczony
naszym widokiem, acz chyba zadowolony. Kolacja trwała dłuższą chwilę, podczas
której przez pokój gospodarzy przewinęło się co najmniej kilku kolegów, którzy
akurat coś musieli pilnie pożyczyć lub Kubie oddać, natrafiając
"przypadkowo" na nasze odwiedziny, dokładnie "sknując" nas wzrokiem.
Wesoły był wieczór, jak to w akademiku, choć
łabędzie na plaży pozostały głodne...ale może to i lepiej, że chleba nie
dostały, przynajmniej się nie rozchorowały.
(Słyszałam opowieści innych kolegów studentów, że
dokarmiali łabędzie ogórkami kiszonymi, ale nie wiem, czy to prawda, czy tylko
bujna wyobraźnia przyszłych literatów…)
Zdjecia pochodzą ze strony
https://pixabay.com/pl/photos/?orientation=&image_type=&cat=animals&colors=&q=&order=popular&pagi=2
Zabawna historia. Aktualnie jestem studentką i też raczej stronię od dyskotek, więc moje życie studenckie nie jest zbyt ciekawe.
OdpowiedzUsuńTak, nam się wydaje, że chcemy pomóc zwierzętom wiec je dokarmiamy. Nie wiem skąd się to bierze, ale pewnie tak jak z bajkami, w których kotek pije mleczko, a dla kotów tez niestety nie jest to zdrowe
OdpowiedzUsuńLudzie często zapominają, że dokarmaijąc ptaki pieczywem, robią im krzywdę. Nie wspomnę o ogórkach!
OdpowiedzUsuńTo takie wspomnienie typu "dawno, dawno temu gdy byłam ma studiach". Fajna i lekka historia. Jak mi brakuje tamtych czasów :)
OdpowiedzUsuńUwielbiam czytać cudze wspomnienia. W sumie szkoda, że tak mało autorów blogów poświęca czas tego typu wpisom, bo są naprawdę ciekawe. W dzieciństwie też karmiłam łabędzie chlebem, nie wiedziałam, że można im tym zaszkodzić :O
OdpowiedzUsuńMy dokarmialiśmy w czasach dzieciństwa u nas na osiedlu łabędzie chlebem, świadomość przyszła dopiero wiele, wiele lat później. Jednak wspomnienia są piękne :)
OdpowiedzUsuńFajnie mieć takie zabawne historie ze studenckiego życia - bardzo przydatne nawet w późniejszym czasie, do opisania na blogu :) Ja niestety jako studentka praktycznie żadnych imprez i spotkań towarzyskich nie zaznałam, a w akademiku przy uczelni nawet nigdy nie byłam - bo zaraz po skończonych zajęciach biegłam na autobus i jechałam do domu. Taka to nudziara ze mnie ;)
OdpowiedzUsuńMiłe wspomnienie. Nawet w zoo ludzie dokarmiają pawie. Trudno im to wybić z głowy, a pawie podchodzą blisko i patrzą na każdą otwieraną torebkę.
OdpowiedzUsuńSto książek rocznie? :) Wow! Jestem pod wrażeniem :)
OdpowiedzUsuńZazdroszczę mieszkania blisko plaży! I również irytuje mnie dokarmianie ptactwa pieczywem. Ludzie nie zdają sobie sprawy, że wyrządzają im w ten sposób krzywdę zamiast pomóc. A wystarczy zaopatrzyć się w ziarna.. Jednak samo wspomnienie na pewno jest miłe. :)
OdpowiedzUsuńSuper historia i ogromny szacun dla Ciebie za te 100 książek rocznie 😉
OdpowiedzUsuńTakie historie wspominam z rozrzewnieniem. :) Kiedyś w ogóle nie mówiło się o tym, że pieczywo może szkodzić ptakom. Takie wycieczki z chlebem były na porządku dziennym, niestety.
OdpowiedzUsuńBoje się łabędzi ;) a na serio uczę syna, Ze Chleb nie jest dla ptakow
OdpowiedzUsuń:)))
OdpowiedzUsuńzabawna historia, a zdjęcia znad morza piękne :)
Oh, ludzie karmiący łąbędzie chlebem zdecydowanie lepiej by zrobili, gdyby go oddali głodnym ludziom :)
OdpowiedzUsuń